Owalny Plac Amfiteatralny w Lukce

Co i gdzie jeść we Włoszech, czyli pułapki włoskiej gastronomii

Mam wrażenie, że włoska kuchnia na przestrzeni ostatnich lat straciła w Polsce popularność. Pizza? Proszę bardzo. Makaron z sosem bolońskim? W tanich barach. Zjeść dobrą lasagne w Poznaniu graniczy natomiast z cudem. Łatwość przygotowania i powszechna dostępność składników z pewnością sprawiły, że sami staliśmy się ekspertami w przygotowywaniu pasty. W naszym artykule znajdziecie kilka sprawdzonych wskazówek, jak szukać regionalnych przysmaków i czego warto i czego nie warto spróbować w Wenecji Euganejskiej, Toskanii, Emilii-Romanii i Friuli-Wenecji Julijskiej.

Toskania – smak włoskiego ogrodu

We wstępie tekstu o Vinci wspominałam o Alberto, naszym gospodarzu, który otworzył przed nami drzwi do autentycznej Toskanii. Pierwszego dnia dotarliśmy na nocleg do jego wiejskiego domu około godz. 21 głodni jak wilki. Niestety okazało się, że pieszo nie dotrzemy do żadnej restauracji, a chcieliśmy zamówić do kolacji miejscowe wino. Gościnny Włoch szybko rozwiązał problem. Zadzwonił do znajomej prowadzącej w weekendy okoliczną restaurację słynącą z lokalnej kuchni i poprosił ją o przygotowanie dla nas szybkiego posiłku. Do wyboru było chyba 8 dań. Zdecydowaliśmy się na ragu z dziczyzną serwowany z pastą, tortellini ze szpinakiem i pastę z warzywami z ogródka.

Wieczór. Okno z zamkniętymi okiennicami. Na ścianie widać cienie kwiatów i ziół.
Sceneria wieczornego posiłku

Właścicielka i autorka tych dań, Rowena, osobiście przywiozła je nam wraz z butelką miejscowego wina. Jak na solidnego dostawcę jedzenia przystało, przyjęła płatność kartą, życzyła smacznego i pomknęła swoją pandą na górę. Powiem Wam szczerze, że nigdy nie jadłam wspanialszych dań. Trzy dni później, w sobotę, pojechaliśmy do jej siedziby na obiad. Niestety akurat tego dnia wyjątkowo miała zamknięte, lecz ugotowała dla nas na szybko 3 dania na wynos. To był kolejny strzał w 10! Tym razem zamiast sosu z warzyw wzięłam sos z dzikiego ptactwa. Wszystkie składniki potraw pochodziły z najbliższej okolicy, również mięso. Zamówiliśmy przy okazji kilka butelek oliwy z sadu należącego do gospodyni.

Nasza rada: Dowiedzcie się u swojego gospodarza, w miejscowym sklepie (najlepiej typu Społem albo no name) lub informacji turystycznej, gdzie można zjeść dania serwowane zgodnie z filozofią Slow Food albo mniej gourmet – od tzw. miejscowej baby. Zalety?

  1. Tańsza niż w restauracji opcja poznania miejscowej kuchni. My za 3 dania + butelkę wina zapłaciliśmy 45 euro. Ten rachunek był niższy niż nasz wrześniowy z poznańskiej restauracji indonezyjskiej.
  2. Wyłącznie lokalne składniki – tu nikt nie wciśnie Wam mozarelli z marketu i suszonego oregano.
  3. Integracja i wymiana kulturowa – możecie poznawać prawdziwych lokalsów w ich naturalnym otoczeniu. Pogadać, wymienić się doświadczeniami, posłuchać, co mają do powiedzenia o swoim regionie.

Werona, czyli aranchini grozy

Nie ma co ukrywać, że Werona to jedno z najgorszych miejsc, do których trafiliśmy podczas naszej podróży. Okropnie zatłoczone, śmierdzące moczem i spalinami miasto, w którym nawet zabytki nie rekompensują ogólnego negatywnego wrażenia. Ale wracając do jedzenia – przebiliśmy się od parkingu za murami miejskimi (chyba gdzieś tutaj) do historycznego centrum. Wyczerpani upałem, pokryci warstwą kurzu przyklejonego do ciała, postanowiliśmy najpierw coś zjeść, aby nabrać sił przed zwiedzaniem. Było to nasze pierwsze zderzenie z włoską branżą gastronomiczną, więc nie byliśmy przygotowani na ciągnącą się godzinami sjestę.

Na nieszczęście niektóre lokale z przekąskami były czynne. Rezygnując z kebabu i burgera zdecydowaliśmy się na odgrzewane arancini i panini serwowane w punkcie prowadzonym przez Wietnamki. Pominę milczeniem jakość tych specjałów. Otuchy dodał nam jednak fakt, że przy stoliku siedzieli nasi rodacy, którzy okrzykami wznoszonymi w ojczystym języku zachęcali obsługę do szybszej pracy ???? Nie byliśmy więc jedynymi amatorami werońskiego fast foodu.

Wąska ulica w Weronie.
Dużo balkonów i turystów

Nasze rady:

  1. Nie kupujcie niczego na szybko, zwłaszcza jeśli to oferta pod szyldem lokalnej kuchni. Dostaniecie odgrzaną w mikrofalówce mrożonkę bez smaku.
  2. Zorientujcie się, w jakich godzinach są otwarte interesujące Was lokale, żeby trafić w tzw. okienko między wypoczynkiem porannym, sjestą i wypoczynkiem nocnym ???? (jest to dość trudne i narażone na ryzyko porażki, o czym w kolejnej części tekstu).
  3. Pojedźcie zjeść gdzieś indziej, np. do okolicznego miasteczka, gdzie będzie taniej i smaczniej.

Ferrara, czyli miło coś zjeść w pięknym otoczeniu

To był zachwyt od pierwszego wejrzenia! Ferrara to miasto marzenie. Od XV i XVI-wiecznych fortyfikacji otaczających tę miejscowość wąskie klimatyczne uliczki prowadzą do głównego placu, przy którym stoi katedra. Z zewnątrz romańsko-renesansowa, wewnątrz pełna barokowego przepychu. Trzy kroki dalej stoi niezwykły zamek (Castello Estense) zbudowany w XIV stuleciu na wyspie, do dziś otoczony fosą. Nasyciwszy wzrok i zaspokoiwszy głód estetyczny pomyśleliśmy o bardziej przyziemnych potrzebach.

Na Placu Katedralnym było czynnych kilka knajpek, więc wybraliśmy tę z najlepszym widokiem i potykaczem z informacją, że kuchnia jest czynna jeszcze kolejne pół godziny. Nasze nadzieje na normalny lunch rozwiał kelner, który wyrwał nam z rąk kartę dań i stwierdził, że możemy zamówić jedynie napoje i odgrzewane panini. Tak oto przeszła mi koło nosa pyszna lasagne ???? Głód nasycyliśmy tradycyjnym przysmakiem: pasticcio di maccheroni, który składa się ze słodkiego kruchego ciasta, makaronu, mielonego mięsa i beszamelu.

Pasticcio di maccheroni, w tle katedra w Ferrarze
Nasyciliśmy wszystkie zmysły

Nasze rady:

  1. Zabierajcie kanapki na drogę, serio. Nigdy nie wiadomo, kiedy włoski kucharz zapragnie mieć przerwę i jak długo ona potrwa. Czasami godziny otwarcia są jedynie orientacyjne, nawet w informacji turystycznej ????
  2. Rozglądajcie się uważnie, a najlepiej sprawdźcie wcześniej, czego warto spróbować na miejscu. Gdyby nie opryskliwy kelner, pewnie przegapilibyśmy cukiernię oferującą pasticcio.

Głód w Dolinie Soczy, czyli w Słowenii też mają sjestę

W ramach pobytu w Wenecji Julijskiej zaplanowaliśmy też jednodniowy wypad do Słowenii. Dolina Soczy na zdjęciach wygląda bajecznie. Plan był taki: najpierw idziemy na trasę, dojdziemy do wodospadu Kozjak, będziemy napawać się pięknem alpejskiej rzeki, a później w miejscowości Kobarid spróbujemy lokalnych specjałów. Ruszyliśmy z zatłoczonego parkingu piękną polną drogą. Wspięliśmy się wyżej poruszając się trasą turystyczną, aż w dole dostrzegliśmy szmaragdową Soczę. Na obu jej brzegach na co drugim głazie siedzieli plażowicze (głazowicze) korzystający raz po raz z ochłody w krystalicznie czystej wodzie. Na drodze do wodospadu było jeszcze tłoczniej, a na samo wejście na platformę widokową trzeba było odstać swoje w kolejce. Pamiętajcie, że za wstęp do Kozjaka trzeba zapłacić (przyjmują płatność kartą).

Dolina rzeki, w tle Alpy Julijskie
Miejsce wytchnienia

Pokrzepieni widokami i zmęczeni milionem zrobionych zdjęć zjechaliśmy do wspomnianego Kobaridu na jedzenie. Wybrana przez nas restauracja była jednak czynna dopiero od godz. 17, więc mając przed sobą wizję czekania 2 godzin zdecydowaliśmy się na powrót do Włoch. Po drodze był jeszcze jeden punkt, do którego koniecznie chciałam wstąpić. Cukiernia oferująca miejscowe tradycyjne wypieki. Gubana to bakaliowa wilgotna masa otoczona ciastem drożdżowym. W przekroju i zapachu przypomina polski makowiec, lecz jest delikatniejsza w smaku i konsystencji. Idealna do popołudniowej kawy.

Nasze rady:

  1. Gdy jedziecie specjalnie do Słowenii, żeby zjeść coś w konkretnej restauracji, sprawdźcie najpierw godziny otwarcia. My byliśmy zbyt przywiązani do polskich standardów przyjmując, że lokale są czynne od godzin przedpołudniowych do wieczora.
  2. Idąc na trasę w góry i doliny zabierzcie kanapki. Przyjmijcie, że po drodze nie będzie żadnych barów (do Kozjaka nie ma) lub na szczycie w schronisku zamiast garkuchni zastaniecie ekskluzywną restaurację, w której można płacić wyłącznie gotówką (Austria, Tyrol).
  3. Kupuj regionalne produkty w miejscach polecanych przez lokalne organizacje turystyczne i gastronomiczne. Dzięki temu masz pewność, że jesz prawdziwą gubanę, a nie masowy produkt z marketu.
  4. Możesz zamawiać cappuccino i latte o dowolnej porze dnia. My podchodziliśmy do tego dość nieśmiało do czasu, gdy kelner sam zaproponował nam jedną z tych kaw w godzinach popołudniowych. Nikt nas za to nie wyśmiał, ani nie wyprosił z lokalu.

Jedzenie we Włoszech, czyli czy brać na wyjazd zupki chińskie

Może trochę tragizujemy, ale rzeczywiście czuliśmy się rozczarowani funkcjonowaniem włoskiej gastronomii. W porach, kiedy byliśmy najbardziej głodni, wszystko było zamknięte. Musieliśmy więc zmodyfikować nasze plany, robić sobie kanapki, załatwiać zakupy o określonych porach, aby dostosować się do lokalnego trybu życia. Byliśmy zbyt rozpieszczeni, aby od razu wyjść z naszej strefy komfortu i nieco się natrudzić, aby upolować coś dobrego do jedzenia. Udało się, a następnym razem lepiej się przygotujemy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.